środa, 25 lutego 2009

Bajka na dobranoc

Dręczą mnie wyrzuty sumienia, ponieważ obejrzałam tylko cztery filmy. Pozostał niedosyt i nie mogę zasnąć. Festiwalowa dawka to zwykle sześć tytułów dziennie. Ku mojemu zdziwieniu organizm nie odmawia posłuszeństwa. Zmęczenie dopada mnie tuż przed snem przy klawiaturze mojego "kapłana", który od kilku dni grzecznie czeka, aż się wyspowiadam. Nie popełniam występków, więc grzechem byłoby nie pomówić o filmach. Zauroczona jestem historią 47-letniej Anne Marie (genialna kreacja Dominique Blanc) z filmu L' Autre (angielski tytuł: The other one), którego twórcami są: Patrick Mario Bernard i Pierre Trividic. Francuska aktorka precyzyjnie wcieliła się w rolę kobiety w „delikatnym wieku”. Bohaterka panicznie boi się zaangażowania i ceni wolność. Rezygnuje z miłości młodszego od siebie mężczyzny, ponieważ lęka się odrzucenia. Nie potrafi podjąć ryzyka, zawija więc ogonek i ucieka. Nie chce być zwierzęciem zamkniętym w klatce. Ukochany znajduje szybko obiekt pocieszenia w tym samym wieku co Anna Marie. Ten fakt tak mocno rani bohaterkę, że popada w obsesyjną zazdrość. Sama nie jest w stanie zrozumieć swojego postępowania. Energię czerpie z miasta i dzięki niemu funkcjonuje. Z drugiej strony czuje się samotna w wielkiej aglomeracji. Ujęcia w środkach komunikacji miejskiej podkreślają to wyobcowanie. Wysublimowane kadry, zdjęcia i światło nadają rytm. Oświetlenie zdradza stany emocjonalne bohaterów. Wszystko jest dopiętą na ostatni guzik kompozycją, gdzie dźwięk stanowi idealne uzupełnienie. Film opowiada o samotnej dojrzałej kobiecie, z którą każda wyzwolona singielka (Nie lubię tego słowa. Obecnie ludzie nie potrafią przyznać się do tego, że są po prostu samotni, więc otaczają się pancerzem uplecionym ze słów w stylu „trendy", "jazzy" czy fresh”) może się utożsamiać. I ta właśnie kobieca historia skłoniła mnie do opowiedzenia Wam bajki na dobranoc.

Dawno, dawno temu żyła sobie mała dziewczynka. Przed snem opowiadano jej o księciu i księżniczkach. Marzyła, że pewnego dnia pojawi się, przyjedzie na białym koniu, zabierze do zamku, gdzie będą żyli długo i szczęśliwie. Czar prysł, kiedy przestano czytać jej na dobranoc. Mimo tego ze świecą szukała swojego przewodnika po ciemnych stronach dnia. A że lubiła też Królową Śniegu, to kochała jazdę na łyżwach. Zwykłe przejażdżki już jej nie wystarczały. Zaczęła podejmować większe ryzyko i dryfowała po zamarzniętych jeziorach. Często potykała się. Pewnego słonecznego poranka pozwoliła, aby ktoś zaprowadził ją na drugi brzeg. Odtąd ufała innym i nie bała się podać znów ręki. Pierwszy królewicz pojawił się niespodziewanie i tak jak kolejny miał być ostatnim. Ci zostali na tym jeziorze, a ona odchodziła wybierając głębsze i większe z coraz bardziej cienkim lodem. Nie bała się, ponieważ znów ktoś trzymał ją za rękę. W pewnej chwili Królewicz puścił ją, a nawet popchnął, a ona dostała się na sam środek i wpadła w zimy przerębel. Nie mogła znaleźć nikogo, kto by ją wyciągnął. Nie tylko odmroziła sobie nogi, ale i serce przemieniło się w wielki sopel. Musiało upłynąć sporo czasu zanim podniosła się i dotarła do brzegu. Nadal lubiła ryzyko, dlatego postanowiła znaleźć jeszcze większe jezioro, ale takie, żeby nie było widać końca. Nauczyła się dryfować samotnie. Zimny wiatr dodawał jej siły, a śnieżne burze uodporniały. Na drodze napotykała także promienie słoneczne rozświetlające jej życie. Znalazło się kilku śmiałków, którzy chcieli ją przeprowadzić przez całe jezioro. Nie pozwalała im na to. Wystarczyło, że podała im palec, a potem ucinała ich rękę. Gdy tylko udało się komuś przytrzymać jej dłoń, rozpędzała się do takiej prędkości, że nikt nie wytrzymywał jej rytmu jazdy. W panice pędziła do przodu, coraz szybciej i szybciej. Nie zwracała uwagi na chrupiący lód pod nogami. Pewnego razu silny wiatr zagłuszał te odgłosy. A już widziała brzeg w oddali. Lód pękł,a ona wpadła, zachłysnęła się wodą i utonęła. Teraz dryfuje pod taflą i bacznie obserwuje ludzi, jak łapią się za ręce i razem dobijają do brzegu. Stała się częścią jeziora, które zamarzło na wieczność. Gdy tylko gdzieś zaczyna chrupać lód, zjawia się ona i sobą łata dziurę, aby nikt nie podzielił jej losu.


Spot z filmu L' Autre

środa, 18 lutego 2009

Bezproblemowe skarpetki

Miało być zupełnie o czymś innym, ale paradoksy upływającego dnia, przekonały mnie, że do przeszłości powrócę przy innej okazji, a teraz będę szlifować teraźniejszość.
Jest godzina 15.07 i czekam od dwudziestu minut na tramwaj nr 9, który zwykle pojawia się co chwilę. To już drugi raz w przeciągu trzech dni, jak mój ulubiony środek komunikacji miejskiej bawi się ze mną w ciuciubabkę. I zawsze wtedy, kiedy się spieszę. Najpóźniej o 16. powinnam odebrać akredytację dziennikarską na FEST. Jutro rozpocznę dialog z X muzą i zamknę się w sali kinowej na prawie dwa tygodnie. Na śniadanie zaserwują mi Readera, a przystawką będą bracia Coenowie. Ślinka cieknie na samą myśl o kolejnych pozycjach menu. Dlatego coraz bardziej denerwuję się spoglądając na zegarek. Inni „oczekiwacze” totalnie wyluzowani. Czyżby mieli przede mną tajemnice? Polako (powoli) lifestyle towarzyszy mi na każdym kroku. Na uczelni nie powinnam się spieszyć, w banku tym bardziej, na poczcie pan z papierosem w ustach spokojnie informuje, że dzisiaj już nie załatwię swojej sprawy, ponieważ nie ma naczelniczki. Deja vu. Znam te sytuacje już z Macedonii, Bośni, Chorwacji, nie wspominając o Czarnogórze. Tam polako jest do potęgi nieskończonej. Znam panujące tu reguły, ale trudno się do nich przyzwyczaić. Wszystko przez moją kochaną Warszawę. Jeszcze kilka tygodni temu byłam pędzącą mróweczką w tłumie zalewającego podziemia prowadzącego do Metra Centrum. 15.21 to moment wywieszenia białej flagi. Poddaję się i biegnę na przystanek autobusowy. Ku mojemu zdziwieniu tu jest podobnie. Pociesza mnie jedynie fakt, że autobusy przyjeżdżają. Ale nie mój na Nowy Belgrad. Wybieram opcję przesiadkową. Byle do ulicy Księcia Milosza. Stamtąd będzie łatwiej. Niewiarygodne. W ciągu kilkunastu minut osiągnęłam cel. Wychodzę z trolejbusu i wpadam po kolana w śnieżną chlapę. Czy wspomniałam, że tygodnia pada śnieg? Początkowo biała pokrywa sprawiała mi przyjemność. Zachłysnęłam się jednak już widokiem mojego szaro-czerwonego socrealistycznego blokowiska w tej wersji. Preferuję bez przybrania i z promieniami słonecznymi. W mokrych kozakach doczłapałam do skrzyżowania. Stoi tramwaj, policjant kieruje ruchem to dobre znaki. Szczęśliwa wbiegam do zielonego pojazdu nr 9. Niezbyt dużo ludzi, są wolne miejsca. Ogrzeję się trochę. Chwilę później zauważam kobietę suszącą skarpetki. Kozaki niczym na urlopie czekają na właścicielkę. Pewnie jeździ do końca, tak jak ja. Teraz jedynie kilka przystanków i Centrum Sawa, a tam bilet na jutrzejszą ucztę kinomana.
Po kilkunastu minutach zaczęłam wątpić w świętowanie. Policjant kieruje ruchem. Samochody skręcają w lewo i prawo, ale nikt nie jedzie prosto. Jedynie autobus stoi w przeciwnym kierunku. Nic mnie nie zdziwi. Widziałam dwa auta przy sobie wymijające się na jednym pasie, jazdę pod prąd na rondzie, a także różne warianty zawracania w miejscach nieoczekiwanych. W uszach nieustanne trąbienie, które nawet teraz przebija się w domowych pieleszach. Oj niedobrze. Spoglądam w okno. Widzę grupę ludzi przed budynkiem władzy. Tego mi brakowało! Zablokowali tory tramwajowe. Już teraz wiem, czemu na moją pętlę nie dotarła żadna 9. Jak zatem znalazła się ta, w której siedzę? Postanowiłam zapytać panią od skarpetek i jej koleżankę.
- Przepraszam. Czy wiedzą Panie co się dzieje i jak długo jeszcze to będzie trwało? – pytam
- W czym problem? … Tak powiedział do mnie policjant, kiedy pytałam go kilka godzin temu – odpowiada Pani Skarpetkowa.
- Że co???? – dębieję
- Nie, no nie, w ogóle nie ma problemu. W tramwaju są dzieci, starsi, obywatele z różnych klas społecznych. Czekamy sobie już dwie godziny, i nie ma problemu… No bo jak inaczej mamy dotrzeć na Nowy Belgrad. Musimy tylko poczekać. Tak mu tłumaczyłam – dodaje Skarpetkowa
- Jesteśmy tu od około godziny 11. Strajkują z domu tekstylnego „Robna Kuća” Belgrad. Stracili pracę, nie dali im wypłat, więc blokują ruch w centrum miasta – dodaje Ivana, koleżanka Skarpetkowej.
W tym momencie wychodzi kierowca i siada koło nas.
- Czy to długo jeszcze potrwa? – pyta Iwana
- Nie wiem, nie dostałem takiej informacji – podkreśla. -Ale jest specjalna linia L, która jeździ na około, przez inne osiedla. Trzeba ją tylko złapać – zauważa
- Dobrze, że nam Pan mówi – mówi Ivana. – Szkoda, że po pięciu godzinach – dodaje uśmiechając się do mnie.
Wybucham śmiechem. Ale jazda!
- Tak samą fazę głupawki miałam około 13 – komentuje Skarpetkowa
Niewiarygodne, ja jestem zła po ponad 15 minutach oczekiwania. A te kobiety są tu od pięciu godzin. I co? Jedna suszy skarpetki rozmawiając z Ivaną, chłopak obok przysypia, starszy pan czyta gazetę, a młoda dziewczyna namiętnie pisze SMS-y. Ile każdy z nich czeka, nie mam pojęcia. Mimo, że rozmawiają , narzekają , żadne z nich nie przeszło granicy, którą ja zaraz osiągnę.
- To jest dobra historia – powtarza Skarpetkowa. - W czym problem? Sve je uredu (wszystko porządku) – dodaje. - Poczułam się jak co najmniej kilkanaście lat temu. Nikt nic nie wie, nie chce być odpowiedzialny, a najlepiej jest mówić, że wszystko w porządku – kończy
Ta wypowiedź jest kwintesencją pozornie zamkniętej już karty historii dla Serbii, ale jak widać jeszcze otwartej. Socjalizm jest nadal obecny, nie tylko poprzez jugonostalgię.
Około 16.20 rozgromiono tłum. Chaos komunikacyjny się skończył i wszystko wróciło do normy. Pani Skarpetkowa nałożyła kozaki i czekała na swój cel. Trzy przystanki dalej wysiadła, tuż za mostem. – Miłej pracy Panie kierowco – wypowiadając te słowa uśmiechnęła się do nas. Jej twarz promieniała, a czerwono-krwiste usta obrysowane grubo kredką nie trąciły nawet kiczem.
Przeżyłam kolejny szok. Czekać 5 godzin, żeby przejechać taki krótki dystans?! Wystarczyło przejść kilkaset metrów i przesiąść się w inny transport, a potem mały spacer. Kobieta nie była ani stara, ani schorowana, a wręcz przeciwnie kipiała życiem. Jak najłatwiej to wyjaśnić? Po prostu. Polako  Zapewne też dzięki temu polako dostałam akredytację, mimo mojego 50-minutowego spóźnienia.


Bilans dnia

Minusy

- dwie godziny stracone w miejskim transporcie
- mokre buty i skarpetki
- spóźnienie 50-minutowe
- oznaki przeziębienia
- odwołane wyjście na koncert jazzowy

Plusy

- uśmiech Pani Skarpetkowej
- radość z bycia „polako”
- szybszy powrót do domu

I tak jestem na plusie!!!

Trochę wspomnień wywołała dzisiejsza podróż środkami komunikacji, dlatego też w stylu polako polecam chorwacką piosenkę tramwajową i legendarnego przedstawiciela undergroundu - Mance. Piosenka pt. Dva umilała nam lektorat języka chorwackiego.
Bardzo łatwe słowa - nie tylko zrozumiałe dla kroatystów



Ps. Jeszcze poznam serbski utwór tramwajowy!

niedziela, 15 lutego 2009

Najtrudniejszy pierwszy krok

Będąc nastolatką spisywałam myśli w różowych pamiętnikach zamykanych na małe kłódeczki. Do tej pory pamiętam, jak moja platoniczna miłość nazwała mnie „pasztetem”. Nie mówiąc o docinkach związanych z moim greckim nosem, którego kształt zawdzięczam niefortunnemu zdarzeniu na podwórku. Infantylne tragedie rozgrywały się codziennie. Wkrótce pojawiły się niepotrzebne obawy, że nieproszeni przeczytają o rozterkach i poznają prawdziwą Anię. I tak notatki znalazły się w kącie, a ja zaczęłam szperać po antykwariatach oraz wynajdywać najróżniejsze historie z którymi mogłabym się utożsamiać. Obserwując świat nauczyłam się czytania ze zrozumieniem. Zawsze zastanawiałam się jak zaznaczyć swoją obecność i zawrzeć emocje w formie literackiej. Nie chciałam już pisać o miłostkach, ale o prawdziwych bohaterach, których spotykałam na drodze. Lenistwo i brak mobilizacji spowodowały, że pomysły zarastały kurzem jak nieprzeczytane książki z prywatnej biblioteczki. Ukryte pragnienia powracały przy pierwszym łyku rakiji nad turkusową wodą Adriatyku, w kolejce do toalety na chorwackiej stacji benzynowej i w ruinach kamiennej kapliczki położonej niedaleko turystycznej oazy. Zamarzyłam o tym, aby wszystko opisać. Chęć przegrała z brakiem wiary we własne siły. I tak warte zapamiętania chwile blakły z czasem. Odżywały jedynie w anegdotach opowiadanych znajomym lub na zdjęciach. Niektórych nie udało się uratować. Przepadła przygoda z policjantami na granicy węgiersko-rumuńskiej, dzieci odurzające się klejem w Aradzie, żarty przypadkowo poznanych Słowaków na barce nad Dunajem, Bułgarki przemycające firanki, nieprzespana noc w stróżówce na dworcu autobusowych w Skopje, smak pierwszego burka i obiad z dziesięciokilogramowego arbuza na tarasie z widokiem na jezioro Ochrydzkie. Dość już momentów, które odeszły w zapomnienie. Do wszystkiego trzeba dojrzeć, podobnie jak i wyleczyć się z toksycznej miłości. W garść wzięłam się kilka lat temu, kiedy otworzyłam roczny rozdział swojego życia w Bośni. Większość emocji z tego okresu spisana grzecznie leży na półce. Powinnam być z siebie zadowolona, ale do końca nie jestem. Trzeba spróbować czegoś innego. Zawsze podchodziłam sceptycznie do ekshibicjonizmu, jaki uwydatniał się na różnego rodzaju blogach. Teraz sama podzielę się przemyśleniami z miejsc, które stanowią element mojej życiowej układanki. Przefiltruje rzeczywistość zwracając uwagę na jej słodko-gorzki smak. Wypełnię miejsce w wirtualnym świecie opowieścią z półrocznego pobytu w Belgradzie. Jeśli mi się spodoba, będę Was męczyć dłużej. Mam jeszcze sporo marzeń. Jedno z nich właśnie się spełniło. Otrzymałam stypendium na Wydziale Filmowym. Już nie mogę się doczekać, kiedy przekroczę próg Kinoteki, odgrzebię stare kasety i na setki godzin wyłączę się z rzeczywistości.
Czemu zdecydowałam się na pisanie bloga? Najbardziej prozaiczny powód ujawnił się podczas wysyłania pierwszego SMS-a do znajomych. Obecnie zaniedbuje bliskich oraz przyjaciół, którzy od tygodnia zadają sobie pytanie – co u Any? Brak czasu nie pozawala na szybką odpowiedzieć. Nie mogę zaspokoić ich ciekawości. Oczywiście rozterki miłosne zostawiam na specjalne okazje w mailach do przyjaciół. Tutaj skoncentruje się na bohaterach i detalach życia codziennego, kulturalnego, muzycznego, a także moich podróżach. Nie zabraknie tego co mnie zbulwersuje i zezłości. Przywołując wydarzenia z przeszłości, zderzę je z teraźniejszością. Koniec już zdradzania szczegółów.
Sam tytuł bloga przysporzył nieprzewidywalnych problemów. Co zrobić, aby się nie powtarzać. Nie popaść w konwencję, w którą być może i tak zabrnęłam. Muszę uważać, aby o czymś istotnym nie zapomnieć i nikogo nie urazić. Dlatego na przykład w podtytule znalazły się różne formy pisowni Pljeskavicy. Jak zawrzeć w trzech słowach, to co się kocha. Jak do jednego worka wrzucić film, podróże i Bałkany. Nierealne. Byłam bliska kapitulacji. Na szczęście dostałam kolejnego smsa o identycznej treści od Kasi.
- Aneczko! Napisz jak tam się zadomowiłaś! Tutaj szaro i zimno, ale dzisiaj wypije Twoje zdrowie! –
Dobra. Bez rozczulania. Zaczynam. Moje bałkańskie abecadło z serca Serbii – Belgradu!



PS. Ja pamiętam Domowe Przedszkole, Sigmę, a moi znajomi stąd



i jeszcze

 
website-hit-counters.com
Hit counter provided by website-hit-counters.com website.